Zaangażuj się
Zaangażuj się praktycznie w nasze projekty online lub offline.
Zobacz więcejWiele osób pyta, jak powstało DEOrecordings… Bardzo trudno obecnie oddać to, co przeżywaliśmy wiele lat temu, jeszcze w latach siedemdziesiątych, gdyż – naprawdę wiele się w międzyczasie zmieniło, sprawy będące wówczas barierami nie do pokonania dzisiaj są załatwiane od ręki, wspominki takie mają też bardzo subiektywny charakter, automatycznie stajemy się bohaterami – co jest przecież nieprawdą. Jedno jest jednak dla nas oczywiste – w tym wszystkim maczał palce Bóg – był On wręcz kilka razy tak realny i bliski, że można Go było niemalże dotknąć. Niech więc ta historia będzie kolejnym świadectwem, że On naprawdę żyje i działa, także na początku XXI wieku. Jego szczególne poczucie humoru polega między innymi na tym, że zdecydował się na współpracę z takimi ludźmi, jak my – wcale nie jakimiś wybitnymi czy najbardziej błyskotliwymi, nawet w polskim kontekście.
W 1973 roku studiowałem na Politechnice Śląskiej w Gliwicach. Poznany przypadkowo w trakcie wakacji w Szwecji amerykański student zaprosił mnie do siebie w kolejnym roku. Gdy okazało się, że nie mam pieniędzy (bo niby skąd?) – odpowiedział, że on ma ich dość i sprawy finansowe weźmie na siebie, gdy już się dostanę do Stanów… Mój ojciec, który był profesorem Politechniki, zdecydował się przeznaczyć kilka swoich pensji (wtedy studenci na ogół nie dorabiali) na bilet LOT-u, którego samoloty właśnie wtedy zaczęły latać do Stanów. Wielkie kolejki, by złożyć podanie o paszport (36 godzin w kawałku), napięcie, czy go dostanę, czy będą tylko na codziennie sprawdzanej liście, kolejki, by go odebrać (tylko 8 godzin), wielki stres. Ale dostałem. Wiza? Wtedy załatwiana w Warszawie, na ponad 100 ludzi w kolejce, tylko 3 (!) dostały, w tym ja :-), Pewnie, że cud! Dotarłem. I – szok – inna skala kraju, uśmiechy na twarzach ludzi chodzących po ulicach, wspaniali nowi wierzący przyjaciele – młodzi, kochający muzykę, której nasze polskie poważne chrześcijaństwo nie znało ani nie chciało poznać – wywarło to olbrzymie wrażenie. Kontrast – tak, miesiąc wcześniej jako pilot szybowcowy przeleciałem przez pomyłkę za naszą wschodnią granicę i wylądowałem w małej wiosce Związku Radzieckiego… a były to lata siedemdziesiąte…
Ale wracajmy do Stanów. W trakcie 77 dni pobytu (byłem w 40 stanach) spotykałem wielu wspaniałych ludzi, między innymi Johna Stemkoskiego, współzałożyciela zespołu Continental Singers (którym dyrygował, mając wtedy 21 lat!), a później – Celebrant Singers. Zabrał mnie on na jeden z koncertów. Wydawało się, że po prostu nie może istnieć na świecie nic piękniejszego, bardziej porywającego i inspirującego. Wykonywali wtedy, pamiętam, musical „The Apostle” – o życiu apostoła Pawła. Po pięciu bisach – najwytrwalej biłem brawo, chcąc przedłużyć koncert choć na trochę… W innym domu amerykańskim po raz pierwszy nałożyłem na uszy słuchawki stereofoniczne (płyta z koncertu popularnego wówczas w świecie chrześcijańskim tria Gaithor’ów). Ku ogólnej konsternacji – nie poszedłem do stołu na uroczysty dinner, gdyż nie mogłem oderwać się od tego zjawiska… Jak łatwo się domyśleć, wróciłem po wakacjach do domu z mocnym postanowieniem, by zacząć muzykować – po nowemu, traktując to jako wyraz wewnętrznej wiary i świadectwa, okazję do dotarcia ewangelizacyjnego do nieznanych osobiście osób. Jako dziecko chodziłem do szkoły muzycznej na skrzypce, później jednak zacząłem grać na gitarze, by w końcu chwycić za waltornię. Ale sprawa nie była taka prosta. Twarde lądowanie: grupa chrześcijańskiej młodzieży, w której działałem, zupełnie nieoczekiwanie weszła w głęboki kryzys. Wraz z bratem i siostrą – zaczęliśmy śpiewać w rodzinnym trio, z gitarą, czuliśmy jednak, że powinno być coś więcej…
Janina, Adam, Henryk Król
Mój brat Adam, znacznie lepszy ode mnie muzyk i aranżer, był często proszony przez różne zespoły o aranże, rozpisywanie nut itp.
Adam Król
Jedna z grup, z Wisły – była nam szczególnie bliska – oni zaś mieli w składzie: 2 trąbki, puzon, gitarę elektryczną, basową i akordeon (!). Marząc o zaśpiewaniu przebojowej wówczas pieśni Gaithor’ów „Oto Król nadchodzi” – nie można było myśleć o jej wykonaniu bez kulminacji blachy – spotkaliśmy się w Wiśle, by – „szybko to wyćwiczyć, a potem zaraz nagrać płytę…”.
No cóż, marzenia na ogół wyprzedzają życie, w czasie pełnych piętnastu lat działalności zespołu DEOdecyma (tak wkrótce się nazwaliśmy, “dziesięciu dla Boga”) – nie nagraliśmy ani zwykłej płyty, ani kompaktu… Pierwszy koncert DEOdecymy – to muzyczny horror. Odbył się w Miechowicach, wiosną 1975 roku. Pamiętam – byliśmy w niepełnym składzie (jeden z kolegów, Tadzio, poprzedniego dnia zatruł się przy spawaniu gazem), jedna z dziewczyn i ja byliśmy przeziębieni i nie mogliśmy wydać z siebie głosu, pieśni były niedoćwiczone (błoga nieświadomość!), temperatura oscylowała wokół zera, pierwszy raz śpiewaliśmy z nagłośnieniem (czytaj: Regentem).
Pierwszy skład DEOdecymy od lewej Rudolf Kędzior, Stanisław Malina, Janina Król, Jan Cieślar, Tadeusz Pilch, Maria Cieślar, Stanislaw Cieślar, Irena Pilch, Jan Procner, Adam Król.
Ale odbiór był wspaniały. Było to zupełne novum. I gdy w finale zabrzmiały trąbki „Oto Król nadchodzi” – wszyscy, razem z nami na przodzie, przeżywaliśmy to jak głos wprost z nieba… przejmujący dreszcz..
W „studio” w Wiśle na Spacerowej Od lewej: Henryk Wojnar, Andrzej Janaszak, Maria Cieślar, Janina Król, Beata Walek, Rhonda Król, Stanisław Cieślar, Jan Cieślar, Ryszard Pieszka, Adam Król, Henryk Król.
Zdjęcie z jednego z pierwszych koncertów od lewej: Adam Król, Stanisław Cieślar, Henryk Wojnar, Henryk Król, Beata Walek, Rhonda Król, Janina Król, Maria Cieślar.
DEOdecyma działała przez 15 lat, archiwalne nagrania można odsłuchać na http://deodecyma.ccm.pl/ Z dzisiejszej perspektywy, muzycznie byliśmy słabi, Pan Bóg jednak niesamowicie wzmacniał nasz przekaz i na setkach koncertów, małych ale czasami i bardzo dużych – widzieliśmy bezpośrednie działanie, dotyk Boga. Woziliśmy też wszędzie z sobą książki, biblie na sprzedaż, co dodatkowo zwiększało atrakcyjność koncertów… Ponieważ po koncertach zgłaszało się wiele osób, pragnących powierzyć życie Jezusowi – ruszyliśmy z korespondencyjnym kursem biblijnym, 21 lekcji przepisywanych na maszynach do pisanie przez kalkę (!)… Ponad 1.000 osób przeszło przez ten kurs… powstało też wiele wspólnot… Nie chcemy jednak sobie przypisywać sukcesu, gdyż byliśmy jedynie małym trybikiem w Bożym planie, a jak wiemy – wiele impulsów, ludzi, książek, filmów prowadzi nas w kierunku najważniejszej decyzji życia… Myśmy często jedynie żniwowali. Poznawaliśmy wielu wspaniałych “Bożych zapaleńców”, wiele przyjaźni trwa do dzisiaj.
Pierwsze nagranie DEOdecymy zostało zrealizowane jeszcze w 1976 roku, gdy przyjechał do nas z zagranicy pewien radiowiec z TWR, z małym UHERem i jednym mikrofonem… W udostępnionej na tą okazję kaplicy w Wiśle-Czarnem przez trzy dni zmagaliśmy się z techniką i – własnymi słabościami. Nawiasem mówiąc, dla młodych zapaleńców, przekonanych, jak to są wyjątkowi i wspaniali, nagrywanie jest dosyć poniżającym zajęciem… Pierwsza sesja pomaga odkryć, że nie jest się najlepszym na świecie… No cóż, zawsze część winy można zwalić na słaby sprzęt, chwilową niedyspozycję lub niskie kwalifikacje nagrywającego… Później czekaliśmy na „obrobioną” wersję kasety – z dodanym pogłosem – oczekiwaliśmy cudu. Ta nagrana kaseta – DEOdecyma 1 – cieszyła się olbrzymim powodzeniem! Była chyba w swoim gatunku jedną z pierwszych w Polsce. Wprowadziła pewne novum – bogatą instrumentację, nowe piosenki, był też posmak skandalu – „nowoczesna” muzyka w kościele!
Jedynym problemem był, jakże typowy dla ówczesnej gospodarki – nadmiar popytu nad podażą. Jedyne magnetofony kasetowe „Grundigi” – były baaardzo trudno dostępne, zaś zwykłych kaset magnetofonowych – prawie w ogóle nie było na rynku! Raz udało się nam okazyjnie zakupić kilkaset 60-minutowych kaset BASF-a, czasami podrzucali trochę przyjaciele z zagranicy. Kopiowanie robiłem w domu – na małej, stereofonicznej kopiarce „Wollensack”, w sypialni, przy łóżku – osobno każdą ze stron. O jakości kopii wolę nie mówić, ale cóż, takie były czasy. Bakcyl nagrywania został połknięty. Coraz więcej osób pytało nas o nowe programy. Drugą kasetę zainstalowaliśmy w naszej „piwnicy prób” – już samodzielnie.
Jan Cieślar nasz mikserzysta
Kupiliśmy magnetofon ZK-140, w którym czasami jeden z kanałów pracował, mieliśmy 4-wejściowy wzmacniacz Regenta, dwa mikrofony Shura, słuchawki i …koc na głowy „inżyniera nagrań” – kolegi, który był z zawodu elektrykiem. W międzyczasie dostaliśmy od przyjaciela z ameryki, tak, tego studenta który mnie zaprosił w 1973 roku do Stanów – zestaw nagłośnieniowy Shure Vocal Master i to otworzyło dla nową erę. Te doświadczenia jasno wykazały, że należy oddzielić akustycznie salę, gdzie się gra, od tej, gdzie są magnetofony, by wiedzieć, co naprawdę wchodzi na taśmę. Gospodarze domu, w którym ćwiczyliśmy, zgodzili się, by wystawić na pole swój wiecznie remontowany samochód, “Dekafkę”, nam zaś oddali do dyspozycji przyległy garaż. Wybiliśmy wielkie okno, ustawiliśmy ustroje dźwiękochłonne, pomalowaliśmy – to naprawdę robiło wrażenie! Po kolei przybywało sprzętu: „zawodowy” pogłos – sprężyna AKG, 3-głowicowy magnetofon kasetowy, Revoxy, monitory (Quad 405), mikser MM (który został bardzo poważnie zmodyfikowany przez naszego bliskiego przyjaciela z Gliwic).
Pierwsze „studio” na Spacerowej
Wiedzieliśmy jednak, że w naszej piwnicy chociażby ze względów czysto fizykalnych nie można dobrze nagrywać…
Dwoje członków zespołu (małżeństwo) planowało wspólnie z rodzicami budowę domu w pięknie położonym zakątku Wisły, na swoich rodowych gruntach. Wspólnie doszliśmy do porozumienia, że w domu tym powstanie studio z prawdziwego zdarzenia.
Członkowie zespołu reprezentowali różne zawody: architekta, inżyniera budowlanego, stolarza, hydraulika, mechanika, elektryka – byliśmy prawie samowystarczalni. Nie mieliśmy pieniędzy z zewnątrz, wychodziliśmy z założenia, iż skoro jest możliwe, by polskie rodziny budowały dla siebie systemem gospodarczym domy, praktycznie bez pieniędzy, tym bardziej dziesięciu entuzjastów zbuduje studio! Błoga nieświadomość!
Mieliśmy także inny podtekst. Wiedzieliśmy, że nie będziemy w stanie sami zakupić zawodowego sprzętu dla studia. Skoro oczekiwaliśmy „prezentu Boźego”, to najpierw powinniśmy oddać Jemu wszystko to, co sami mogliśmy ofiarować: własne siły, oszczędności, entuzjazm. Jeśli na czymś nam naprawdę zależy, to musi to mieć praktyczny wyraz.
W trakcie budowy, zlokalizowanej wysoko w górach, fatalnym wówczas dojeździe – wyszła na jaw nasza słaba tężyzna fizyczna – po całodziennym zmaganiu się z wykopem przychodził gospodarz, który za godzinę zrobił więcej…
Wielka dziura wysoko w górach zwracała uwagę. Po Wiśle poszła plotka, że budujemy kościół.
Pierwsze roboty przy budowie studia
Nie trwało długo, by władze budowlane wstrzymały budowę na ponad rok… Nastąpiła „śmierć wizji” – kryzys, który nam jasno wykazał, że to nie nasza ambicja czy wysiłek ma doprowadzić do powstania studia. Jeśli powstanie – będzie to wyłącznie dzięki Bożej pomocy.
Lata osiemdziesiąte nie były łatwe. Po pierwszym zrywie „wolności” w Polsce – przyszedł stan wojenny wraz ze swoimi ograniczeniami. Zaczęliśmy długie starania o zalegalizowanie naszej inicjatywy. Potrzebowaliśmy poparcia ze strony autorytetów uznawanych także przez ówczesne władze. I tutaj pojawił się nieoczekiwany problem: niewiele osób, na które liczyliśmy, miało odwagę (mimo ustnego poparcia), aby poprzeć nasze pisma do Urzędu do Spraw Wyznań, temat był bowiem wyjątkowo niepopularny i traktowany wręcz jako politycznie niebezpieczny… Tym bardziej – nie zapomnimy nigdy Ks. Profesorowi Witoldowi Benedyktowiczowi, zwierzchnikowi Kościoła Ewangelicko – Metodystycznego, Ks. Biskupowi Zdzisławowi Trandzie, zwierzchnikowi Kościoła Ewangelicko – Reformowanego i Ks. Superintendentowi Adamowi Kuczmie z Kościoła Ewangelickiego Metodystycznego, iż, mimo że nie byliśmy członkami ich Wspólnot nie szczędzili poparcia, pomocy i kilkakrotnego wyciągania nas z trudnych, dwuznacznych sytuacji… Pragnę też wspomnieć tutaj olbrzymi wkład i pomoc ze strony ks. Andrzeja Komrausa, pastora kościoła Ewangelicko-Metodystycznego z Gliwic który całkowicie bezinteresownie przez wiele lat wspomagał prawnie nasze działania.
Po czasie zamknięcia budowy przez władze budowlane i polityczne, budowa studia ruszyła znowu w roku 1984. Zdarzył się cud: dwie amerykańskie fundacje zainteresowały się naszym projektem i zdecydowały wyposażyć studio! Zaprosiliśmy do konsultacji zachodnich ekspertów – z zakresu audio – słynnego Ruperta Neva, jak również zagranicznych specjalistów od klimatyzacji, pokryć. Pływająca podłoga, sufitowe ustroje pochłaniające, ściany pod kątami, okablowanie (kilometry kabli), instalacja zapasowego zasilania (generator) – to wynik tych konsultacji. Wyprzedziliśmy epokę!
Przy pracy pomagało wielu przyjaciół, wolontariuszy, gdzieś około setki :-). Całe grupy młodzieżowe! Pracowaliśmy od czwartku do soboty, po dwanaście godzin dziennie i więcej. Pieniądze wydawało się tylko na materiały. Mieliśmy jednak także dwóch doświadczonych murarzy i jednego cieślę.
W trakcie budowy
Atmosfera przy budowie była fantastyczna – myślę, że nikt z biorących w tym przedsięwzięciu udział nie zapomni owego okresu życia. Ci, co akurat wtedy nie żyli i nie byli „pod ręką” – mogą jedynie żałować. W jedynych wykończonych pomieszczeniach całego budynku – w kuchni i jednym pokoju – jedliśmy, spali, rozmawiali, modlili się.
Wspólny posiłek z naszymi gospodarzami
A starsi gospodarze – nie tylko, że nas akceptowali, ale życzliwie pomagali, i to zupełnie bezinteresownie! Potem do ekipy dołączyli wspaniali ludzie z Holandii – specjaliści od spraw wykończania wnętrz i dekoracji.
Gdy zaczęli wyciągać ze swojego serwisowego Mercedesa sprzęt, który widzieliśmy po raz pierwszy w życiu – akumulatorowe narzędzia elektryczne, pneumatyczne wiertarki itp. specjalistyczne wkręty – po prostu nie było sprawy niemożliwej! Dzisiaj większość tych rzeczy jest już w Polsce dostępna, lecz często ludzie nie wiedzą do końca, jak ich używać….
Ustaliliśmy datę otwarcia – dosłownie w ostatnich dniach przed tym terminem zakładaliśmy płócienne tapety z Holandii, angielską wykładzinę. Ale i to nie miało się odbyć bez stresu! Na dzień uroczystego otwarcia studia przyjechały VIP-y – fundatorzy, byli też wszyscy budowniczowie studia, najbliżsi przyjaciele.
Z słynnym Repertem Nevem, światowym ekspertem of technik studyjnych i z ekipą Pro-Audio Electronics
WOW! Reżyserka gotowa
No i Studio
Nigdy nie zapomnę tego dnia. Przed południem zabrałem specjalnych gości na wycieczkę nowiutkim wtedy Nissanem Patrolem – po okolicach Wisły. Zerwała się burza, połączona z oberwaniem chmury. Byliśmy akurat w cudownej, wąziutkiej dolinie Czarnej Wisełki, wśród malowniczych skał – wokoło pioruny, strugi deszczu, wezbrany potok, wodospady – scenariusz jak z dobrego filmu grozy… W studiu tymczasem gorączkowo uzupełniano ostatnie detale… Wezbrana woda zaczęła gromadzić się przed progiem studia, grożąc wdarciem się do środka, wprost na ułożoną poprzedniego dnia angielską wykładzinę… Przybyli wcześniej panowie zdjęli marynarki i … wiadrami i łopatami opanowali sytuację. Okablowanie studia trwało wiele tygodni, tysiące (!) metrów kabla, tysiące lutów. Wykonywali to dla nas nieodpłatne państwo Szeptyccy z Gliwic wraz z Andrzejem Prugarem, z firmy Pro-Audio Electronics. Gdy było już jasne, że nie zdąży się ze wszystkim przed godziną zero – zrobili szybką prowizorkę, by przynajmniej jakieś dźwięki popłynęły z głośników… goście tego na szczęście nie zauważyli, zaś my – byliśmy dosłownie zamurowani widząc nowe wnętrza…
Pierwszą sesję nagraniową odbył zespół DEOdecyma – ci, którzy budowali studio. Inżynierem dźwięku był Keith Gunn z BBC.
Adam Król
Andrzej Janaszak
Skład od lewej: Henryk Król, Ryszard Pieszka, Stanisław Cieślar, Lidia Miksa, Maria Cieślar.
A potem już wszystko ruszyło z miejsca – zespół Texas Swing z USA, Universe w programie kolędowym (który się rozszedł w nakładzie ponad dwustu tysięcy kaset, niestety – sprzedawany przez piratów). Te pierwsze sesje pamięta się najlepiej. Universe nagrywaliśmy późną jesienią, reżyserem i producentem był Piotr Prońko. Pewnego dnia, otwierając około drugiej w nocy drzwi studia po nagraniach – zobaczyliśmy, że właśnie deszcz zmienił się w śnieg, zaś nasza góra stała się lodową ślizgawką. Dosłownie nie można było zrobić kroku, chyba że na czworakach… Jakoś dotarliśmy do furgonu – Mercedesa Piotra – ale – jak tu zjechać? Z przerażeniem w oczach i żarliwą modlitwą zaczęliśmy się zsuwać od skarpy do skarpy… Gdy jednak cudem udało się zatrzymać pojazd przed największą stromizną – bez słowa zgodziliśmy się, by skończyć to szaleństwo i wrócić piechotą do studia… Na drugi dzień nasz gospodarz, doświadczony leśnik, ściął wysoką choinę, podwiązaliśmy ją łańcuchem do Mercedesa, posiadaliśmy na niej – i jak z dryfkotwą – zsunęli po lodzie do podnóża naszej wspaniałej góry… UFF!
Nie ma sensu, by opisywać wszystkie kolejne sesje, choć niektóre tworzyły niezapomnianą atmosferę i coż więcej – prawdziwe uwielbienie Boga… Wspaniałym inspiratorem kilku sesji i muzykiem był Andrzej Gąsiorowski, który je organizował, a także był ich producentem i reżyserem. Zapraszał głównie zawodowych muzyków ze środowiska wrocławskiego i razem, praktycznie w studio – powstawała koncepcja czegoś nowego i pięknego… Sesje te trwały często ponad 24 godziny, z przerwami jedynie na świetne obiady, przygotowywane piętro wyżej…
Na początku inżynierką prowadziłem sam, choć w tamtym okresie przychodził z odsieczą wspomniany już Andrzej Prugar, mający olbrzymie doświadczenie i dorobek.
Później dołączył Amerykanin, Paul Griffith z Florydy, on jednak po kilku latach – i ślubie z naszą współpracownicą – wyjechał do Stanów.
Dołączyły kolejne osoby, są z nami do dzisiaj – ale to już nie jest historia… Bardzo nam zależy, by klienci dobrze się u nas czuli, stawiamy na perfekcję, troskliwość i solidność.
Studio nagrywa komercyjnie także dla innych wydawnictw, Mieliśmy okazję gościć wielu znanych wykonawców z kraju i z zagranicy, między innymi: Paula Westwooda, Barry de Souza, Nanette Wellmans, Janinę Sojkę, Kwartet Śląski, zespół Krywań, Tomasza Stańko, Universe, Illusion, Acid Drinkers, Blendersów, Flap Jack, Tomasza Żółtko, Beatę Bednarz, grupę WEST, Józefa Skrzeka, Trytony, The Enemy Within, Czarne Komety z Południa, itd. Wiele przebojów z topu było realizowanych u nas. Studio w swej działalności komercyjnej, ze względu na swój charakter stawia jednak pewne warunki: nie nagrywamy treści wulgarnych, nie promujemy patologii społecznych ani innych religii, niż chrześcijańska. Myślę, że dla wszystkich, którzy doczytali do tego miejsca, motywy są jasne.
Wiele zespołów, wiodących wykonawców – ma swoje korzenie w chrześcijaństwie – słynna St. Martin in the Fields, większość czarnych wykonawców – bardzo długa lista. Jestem przekonany, że uporządkowane życie wewnętrzne sprzyja osiąganiu sukcesów, także na polu sztuki.
Ale czas idzie do przodu. Studio nagrań, kopiarnia kaset, w której wykonaliśmy ponad milion kopii – dystrybucja chrześcijańskich płyt i filmów – stały się zwykłą działalnością gospodarczą.
W 2014 roku został wykonany gruntowny remont studia. Obecnie tak wygląda:
Reżyserka po remoncie
Sala nagrań
A naszym stałym, wyraźnym celem było i jest – docieranie do współczesnych ludzi z przesłaniem Ewangelii, że Jezus żyje, ich kocha i może “naprawić” ich życie! No cóż, muzyczne i słowne materiały chrześcijańskie docierają do ludzi którzy na ogół już to wszystko wiedzą… Dlatego szukaliśmy kolejnej drogi dotarcia do zwykłego człowieka.
Zostaliśmy przekonani przez wielu przyjaciół, entuzjastów współczesnej muzyki chrześcijańskiej (CCM) że warto wejść w radio. Był to czas, gdy w Polsce powstały ramy prawne dla tworzenia takich struktur. W międzyczasie powstało wiele komercyjnych stacji, bez jasnego ustawodawstwa… Ale myśmy zawsze chcieli grać całkiem przejrzyście…
Decyzja o wystąpieniu o koncesję radiową zapadła w 1995 roku
Zaczęła się nasza saga – tworzenia i budowy radia. Wymagałoby osobnego opracowania… Partnerstwo z HCJB (obecnie Reach Beyond) z USA, wspaniali ludzie… tragiczny brak funduszy, otwarcie pierwszej stacji – Oświęcim, 1997, narastający deficyt, parcie do przodu, otwarcie kolejnych radiostacji (skónczyło się na 6).
Niesamowite obciążenie finansowe dla całej struktury Stowarzyszenia DEOrecordings, wpadanie w kolejne długi… Świetne programy chrześcijańskie, dużo dobrej muzyki, czego jednak mało ludzi chciało słuchać. Aż w 2007 roku, prowadzący radio Krzysztof Budzisz przedstawił alternatywę – zmianę programową radia. Zamiast silić się na robienie radia chrześcijańskiego które nie miało szans się utrzymać – zrobić sieć radia lokalnego, dwa programy – CCM i FEST, w dialekcie śląskim.
Ten model świetnie chwycił! Liczba słuchaczy zwiększyła się 25 krotnie (!), rekord to 920.000 słuchaczy tygodniowych (wg Millwake Brown, SMG-KRC). To doprowadziło do samofinansowania się radia. Format radiowy sprawdzał się jeszcze przez ponad 15 lat, zapewniając nam dotarcie do nieosiągalnej wcześniej liczby słuchaczy - zwłaszcza do osób jeszcze nieprzekonanych, na których zależało nam najbardziej. Po raz kolejny doświadczyliśmy Bożego prowadzenia.
Programy ściśle “misyjne” grane były każdego dnia, przez około 3 godziny, wieczorami. Sytuacja zmieniła się wraz z gwałtowną ekspansją komunikacji przez Internet. Coraz powszechniejsze użycie e-maili, potem komunikatorów, aż po media społecznościowe sprawiły, że nasza poszukiwana publiczność przeniosła się do Sieci. Mimo dobrej słuchalności, duchowe oddziaływanie za pośrednictwem radia malało z roku na rok. Ostateczna sprzedaż obydwu naszych rozgłośni radiowych nastąpiła w 2023 roku.
Studio, Radia CCM z którego nadawaliśmy program
Trzeci, kluczowy składnik naszej obecnej działalności to:
Spotkanie z ekipą Jesus.net
Zawsze byliśmy otwarci na innowacje, pierwsze oprogramowanie, sklep internetowy, jeszcze w DOSie, zrobiliśmy w 1993 roku, gdy nawet nie było dobrego dostępu do sieci Internetowej.
Ale to wizyta w 2006 roku w UCB, w Stoke on Trent w Anglii stała się inspiracją, która pchnęła nas w nowym kierunku. Tam po raz pierwszy widziałem, w czasie rzeczywistym, jak na całym globie ludzie oddają życie Jezusowi po zapoznaniu się ze współczesnym przesłaniem Ewangelii na witrynie Jesus.net. To było objawienie! Musimy to przenieść do Polski! To działa! Dociera się do prawdziwie zainteresowanych, niemalże automatycznie!
Było to akurat po przeprowadzeniu nadzwyczaj błogosławionych, dwóch Festiwali Życia w Wiśle (2004 i 2006), w drugim uczestniczyło ponad 50.000 osób. Niesamowite zbliżenie do siebie chrześcijan wielu wyznań z rzymskimi katolikami włącznie. Prawdziwa jedność, radość, przyjaźnie. Spotykaliśmy się regularnie, także po festiwalu na spotkania modlitewne pytając Boga o kolejny krok… Nie chcieliśmy dalej robić festiwali, szukaliśmy czegoś następnego… Pan Bóg odpowiedział – misja w Internecie. Logiczna kontynuacja wielu lat działalności w mediach… Doskonale pamiętam entuzjazm, modlitwy radość, po przedstawieniu tematu na spotkaniu modlitewnym w Wiśle Centrum…
Ruszyło! Ponieważ zawsze analizujemy kroki, skutki, efekty – temat się bardzo rozrósł. Współpraca z Jesus.net, którego jesteśmy polskim partnerem rozwija się bardzo dobrze. Z czasem się okazało, że możemy także znacznie bardziej się zaangażować na arenie międzynarodowej, w ramach Jesus.net. Dzisiaj nasza służba Internetowa ma trzy kierunki:
1. Misja
2. Tworzenie oprogramowania narzędziowego dla misji internetowej, do wykorzystania na całym świecie. Grupa 6 osób w ramach Studia DR,
3. Centrum hostingowo-serwisowe dla całego Jesus.net.
Cóż, pomysłów na przyszłość przybywa. Współpracujemy z wieloma wspaniałymi ludźmi na całym świecie. Za wszystko chcemy dziękować dawcy “chcenia i wykonania” Całą, całą chwałę chcemy oddać Jezusowi Chrystusowi. Jesteśmy bardzo wdzięczni naszemu Panu i Zbawicielowi, Jezusowi Chrystusowi za tak nadzwyczajne prowadzenie, łaskę ciągłego rozwoju, oglądanie Jego działania w życiu wielu ludzi dookoła.
Ta przygoda się nigdy nie kończy. Życie z Bogiem jest fascynujące, warte przeżycia. A co najważniejsze – otwarte dla wszystkich zainteresowanych. Jeśli ta historia Cię poruszyła, też chciałbyś czegoś podobnego doznać (choć na pewno w innej formie!) to zapraszam – zwróć się bezpośrednio do Niego https://szukajacboga.pl/modlitwa/
Chciałbyś się zaangażować? Jest miejsce i dla Ciebie. Potraktuj te słowa jako zaproszenie. Historia się bynajmniej nie kończy. Napisz do nas.
Henryk Król
Jeśli podoba Ci się to co robimy i chciałbyś dołączyć do stowarzyszenia skontaktuj się z nami.
KontaktNie rozłącznym elementem prowadzenia efektywnej ewangelizacji jest modlitwa. Prosimy módl się o nas abyśmy mogli docierać do jak największej liczby ludzi.
Wszystkie działania, które są podejmowane niosą za sobą konkretne koszty. Możesz nas wesprzeć wpłacając swoją darowiznę na jedno z naszych kont. Masz również możliwość wesprzeć nas przekazując swój 1% podatku.
Wspieraj